czwartek, 6 czerwca 2013

Totalnie szczęśliwi..

Zacznę od przedstawienia na którym byłam we wtorek (w zanadrzu mam jeszcze dwa, na których byłam wcześniej i opowiem o nich później).

Wtorek, zwykły szary i deszczowy dzień (cóż przecież to naturalne o tej porze roku). Koleżanka z pracy oświadczyła, że idzie do teatru na "Totalnie szczęśliwych". Mnie troszkę zazdrość dopadła, ale nie chciałam jej okazywać.. I jakież było moje zdziwienie, gdy nagle zadzwonił jej telefon i zapytała: "Chcesz iść do teatru dziś?". Mało myśląc powiedziałam: "a, chce".. I tak wieczorem z parasolką w ręku szłam rozkopaną, niczym za czasów wojny, Piotrkowską, aby dostać się do Teatru Jaracza.

"Totalnie szczęśliwi", to sztuka dwóch aktorów. Ona młoda, piękna, niespełniona aktorka, on niespełniony pisarz. Sąsiedzi. Andreas, aby zwrócić uwagę swojej sąsiadki na siebie przychodzi do niej pożyczyć prezerwatywę. Nieoczekiwanie jest świadkiem jej rozmowy telefonicznej, która dwuznaczna nie jest. Elizabeth dorabia jako na sex linii i przygotowuję się do roli szekspirowskiej Julii. On natomiast piszę książkę, która ma stać się bestsellerem. I pod takim pretekstem wypytuję Elizabeth o jej pracę, zahaczając przy tym o różne wątki i aspekty związków młodych ludzi.  Oboje samotni i tęskniący za miłością.
Sztuka zadaję pytanie czy w czasie, gdy miłość jest przedstawiana przedmiotowo ma jeszcze jakąś wartość?
Szykowną młodą aktorkę gra Ewa Audykowska- Wiśniewska, natomiast trochę niepewnego siebie pisarza Kamil Maćkowiak. Oboje w tych rolach są genialni.
Wtorkowe przedstawienie trwało prawie 3 godziny (godzinę dłużej niż planowano). Bez przerw. Sztuka była pełna humoru i śmiechu widowni. Sami aktorzy musieli kilka razy zapanować nad śmiechem. Ich gra i bystrość wypowiedzi, często improwizująca- kupiła publiczność i zapanowali nad czasem. Nie odczuliśmy, że to tak długo trwało. Sztuka ta podobno za każdym razem była trochę inna. Ewaluowała z aktorami, ich nastrojami.
Piszę, że sztuka- była, gdyż był to (jak się okazało) ostatni spektakl Kamila Maćkowiaka w teatrze Jaracza. A spisał się tu wyśmienicie. Bardzo chciałam zobaczyć Maćkowiaka na deskach Teatru Jaracza w spektaklu "Niżyński", ale nigdy nie zdążyłam zarezerwować biletu- rozchodziły się jak świeże bułeczki. Moją sympatię zdobył już grając w "Pensjonacie pod różą", ale widać, że teatr to jego miejsce. Cieszę się, że chociaż ten spektakl zobaczyłam
Oby ten talent nie stanął w miejscu!
Co będzie robił w Łodzi po "Jaraczu"? Założył już Fundacje Kamila Maćkowiaka, która ma szerzyć kulturę w naszym mieście (odwiedźcie na fb- koniecznie, ja już to zrobiłam).  Trzymam kciuki!

Wieczór niespodziewany, nieplanowany, a naprawdę udany!





1 komentarz: